wtorek, 29 września 2015

Get busy living, or get busy dying.

Wiem, że nie dodałam żadnego posta już od dłuższego czasu, ale to dlatego, że byłam bardzo zajęta (tak, wiem, czytacie to na blogu każdego wymieńca).
Inspirując się tytułem tego posta chciałabym pokrótce opisać Wam jak wyglądał najbardziej zajęty tydzień jaki miałam podczas pobytu w USA, czyli 21.-27.09.

21.09.
W szkole byłam tylko na trzech pierwszych lekcjach, ponieważ o 11:15 moja Counselorka Rebecca zabrała mnie na moje pierwsze spotkanie Rotary. Byłam pod wrażeniem organizacji, wszystko było zaplanowane co do minuty. Spotkanie rozpoczęło się punkt 12:00 od śpiewania hymnu klubu i przywitaniu gości. Ja mówiłam tylko przez chwilę - przedstawiłam się i wręczyłam proporczyki Rotary Club Poznań i Rotaract Club Poznań. Przez resztę spotkania przemawiał szeryf policji z Toledo, który mówił o zagrożeniu związanym z narkotykami. Tu znowu się zdziwiłam, gdy po zakończeniu prezentacji, z 10 osób podchodziło do mikrofonu i zadawało bardzo szczegółowe pytania. Spotkanie zakończyło się punkt 13:00. Większość osób przychodzi około 11:30, żeby zjeść lunch i porozmawiać z innymi członkami klubu. Rotary Club of Toledo to jeden z największych klubów Rotary na świecie - ma ponad 200 aktywnych członków. Po spotkaniu bardzo dużo osób podeszło do mnie, żeby chwilę porozmawiać (oczywiście co druga osoba mówiła, że jest z Polski, ale zdążyłam się już do tego przyzwyczaić). Jedna z osób okazała się być dyrektorem Symfonii w Toledo i zaprosiła mnie na dowolny spektakl za darmo (!).
PS Lunch był przepyszny, ale moje serce skradły ciasteczka. Żałuję, że wzięłam tylko jedno, ale potem było mi głupio wrócić po więcej, bo siedziałam przy głównym stoliku i byłam na widoku.



Po powrocie do domu mój host tata postanowił zmienić kran w pralni, co okazało się większym przedsięwzięciem niż mu się wydawało. W tę, jakże prostą i zarazem skomplikowaną operację, była zaangażowana cała rodzina. Oczywiście brakowało nam jakiś części, więc musieliśmy jechać do sklepu budowlanego w miasteczku obok. Moim zadaniem było kontrolowanie włącznika, który znajdował się w piwnicy. Czatowałam z telefonem i czekałam na znak, żeby odpowiednio włączyć lub wyłączyć wodę. Wszystko było by dobrze, gdyby nie fakt, że zalało nam pralnię i nie mieliśmy ciepłej wody tego wieczoru. Ale ja i moja host siostra spędziłyśmy ciekawy wieczór obserwując mojego host tatę jak próbuje wyjść cało z tego wszystkiego (skończyło się na tym, że miał mokry cały T-shirt, więc na pocieszenie zamówiliśmy pizzę z Marco's).

22.09.
Lekcje minęły mi jakoś szybciej niż zwykle, bo zaraz po szkole wszystkie kluby językowe (niemiecki, hiszpański i francuski) zorganizowały Welcome Party dla mnie :D Był przepyszny tort (czekoladowo-waniliowy), przekąski i napoje. Na początku miałam przedstawić się po polsku i potem po angielsku. Następnie wszyscy patrzyli (raczej słuchali) jak rozmawiałam przez chwilę z Suzie po polsku (urodziła się w USA, ale ma rodziców Polaków i w domu rozmawiają po polsku). Potem ludzie zadawali pytania, a na końcu jedliśmy, gadaliśmy i słuchaliśmy polskiej muzyki :)
23.09.
Jedna z moich znajomych nie mogła przyjść na moje Welcome Party, więc zaproponowała mi, żebyśmy spotkały się po szkole w środę. Zapytała czy czegoś potrzebuję i jak powiedziałam, że w sumie odkąd tu jestem nie kupiłam żadnej pocztówki obiecała mi, że zabierze mnie na zakupy. Jako że Precious nie ma samochodu, popołudnie razem z nami spędziła Kiara (właścicielka auta) i jej koleżanka. W sumie odwiedziłyśmy 11 miejsc, w tym pocztę, sklep spożywczy, aptekę, sklep wędkarski, stację benzynową, księgarnię czy centrum turystyczne. Nie mieli nawet pół pocztówki! Mimo mojego rozczarowania to było bardzo miłe popołudnie, jeździłyśmy przez całe miasteczko z radiem na full i na koniec wstąpiłyśmy do Taco Bell. Wieczorem razem z moim host tatą "piekliśmy" american pie (tak, polega to na włożeniu ciasta na minutę do mikrofalówki).

24.09.
Zaraz po szkole miałam pierwsze nieorganizacyjne spotkanie World Exploration Club. Tematem były Włochy. Jako że nie mieliśmy czasu znaleźć żadnego mówcy, który miałby w sobie włoską krew, siedzieliśmy i oglądaliśmy filmiki na YouTubie typu "Jak poderwać Włocha?" czy "Amerykanie próbują włoskich słodyczy". Już myślałam, że nie ma lepszego klubu kiedy okazało się, że mamy darmową pizzę i lody <3 Nie rozumiem czemu nie przychodzi cała szkoła XD Ponieważ klub opiera się głównie na jedzeniu, musimy zebrać fundusze. Padł pomysł, żeby zorganizować International Fair, gdzie ludzie przychodziliby (bilet za $5) i próbowali międzynarodowego jedzenia przygotowanego przez członków klubu (brzmi genialnie).
Po powrocie do domu razem z moimi host rodzicami wybrałam się do Perrysburga na Food Market. Perrysburg to małe miasteczko zaraz koło Maumee. Co czwartek przy głównym placu znajdują się stoiska z żywnością, ale także z własnoręcznie wykonaną biżuterią czy z meblami. Będąc tam zjedliśmy przepyszna zupę krewetkową i ciasto dyniowe. Później na deser (nie wiem czym było to ciasto, przystawką?) pojechaliśmy do najlepszej lodziarni w Perrysburgu, gdzie przed kupieniem lodów można spróbować każdego smaku. Ja ostatecznie zdecydowałam się na wiśnię posypaną M&M's.



25.09.
W piątek powinnam mieć test z PreCal i quiz z hiszpańskiego, ale tak się złożyło, że nie byłam w szkole. Rotary Club of Toledo razem z klubem Interact z St. Francis (katolickie liceum męskie w Toledo) organizowali wolontariat w Toledo Zoo. Od 9.00 do 13.00 chodziliśmy po przepięknym zoo, które bardziej przypominało park (podobno Toledo Zoo znajduje się w Top 10 w USA). Byliśmy podzieleni na kilkuosobowe grupy (trafiłam na dwóch mega sympatycznych Seniorów), z którym opiekowaliśmy się kilkoma niepełnosprawnymi dziećmi z pobliskiej szkoły. To co bardzo różni się od Polski (moim zdaniem) to integracja z niepełnosprawnymi osobami. Nie chodzą oni do szkół specjalnych, tylko do zwykłych szkół publicznych. I są bardzo otwarci, czasem nawet zapominasz, że są niepełnosprawni. Choć nie zdążyliśmy zobaczyć wszystkiego (zoo naprawdę jest ogromne), byliśmy m.in. w części wodnej, co oznaczało głaskanie zwierząt w akwarium (!) czy na placu zabaw, gdzie było malowanie twarzy. Zoo zrobiło na mnie niesamowite wrażenie, jest bardzo dobrze przystosowane dla dzieci. O 12.00 mieliśmy lunch na świeżym powietrzu (nie mogło być bardziej amerykańsko - hotdogi, hamburgery, chipsy, ciasteczka i pop). Niestety znów zawiodłam się w sklepiku z pamiątkami, gdy nie mieli pocztówek, ale postanowiłam kupić coś na moją marynarkę Rotary - maskotkę płaszczkę :D







Po południu razem z moim host bratem i host mamą wybraliśmy się do azjatyckiej restauracji Hot Pot, gdzie wybiera się składniki i samemu gotuje się siedząc przy stoliku (stoliki są ogromne i zawierają mini stanowiska do gotowania). Następnie poszliśmy na deser do libańsko-francuskiej kawiarni So Sweet.





Wieczorem razem z moją host mamą piłyśmy gorącą czekoladę, jadłyśmy babeczki i oglądałyśmy zdjęcia rodzinne. Ich historię mogłabym opisać na kilka stron (mój host tata oświadczył się wysyłając pierścionek pocztą z USA do Holandii, a moja host mama myślała, że to śmieci i wyrzuciła to do kosza w mieście, więc później musiała się wracać i go wygrzebać XD). Mój host tata miał w tym czasie spotkanie grupy literackiej.

26.09.
Tego dnia postanowiliśmy zrobić porządki na ogródku. Zrywaliśmy mini jabłka, kosiliśmy trawę, czyściliśmy dach i robiliśmy mus jabłkowy. Wieczorem jedliśmy słodki popcorn i oglądaliśmy maraton serialu "Przyjaciele".


27.09.
O 11.00 byliśmy na mszy w kościele katolickim, ponieważ Daniel był ministrantem (co niedzielę jest ktoś inny, także dziewczyny). Później poszliśmy na brunch do typowej amerykańskiej restauracji Sam's. O 14:00 moja Counselorca Rebecca i jej córka Alice zabrały mnie do Toledo Museum of Art. Nie wiedziałyśmy wszystkiego, ponieważ część muzeum była zamknięta z powodu przygotowań na wystawę Degas (mam zamiar na nią pójść, trwa od połowy października do końca roku). Wielkim plusem muzeum jest fakt, że jest za darmo i że naprawdę wiele się tam dzieje (w grudniu będzie wystawa poświęcona Snickersom - w sensie butom). Mimo że byłam tam kilka godzin widziałam zajęcia z rysunku, historii sztuki czy koncert operowy. Pocztówki w sklepie z pamiątkami mnie rozczarowały, ale spotkałam koleżankę Rebecki, która powiedziała, że ma w domu stos pocztówek z Toledo, które chętnie mi odda. Oprócz tego sama jest host mamą wymieńca z Berlina i Couselorką wymieńca z Turkmenistanu i zaoferowała, że kiedyś powinniśmy się wszyscy spotkać (nie są z Rotary, więc nie poznałam ich wcześniej). Po powrocie do domu spędziliśmy wieczór oglądając Blood Moon Eclipse z naszego tarasu. Naprawdę było widać czerwony księżyc! (zdjęcia tego nie oddają) Trzy godziny siedzieliśmy na dworze, pijąc gorącą czekoladę, jedząc popcorn i patrząc w niebo. 
Idealnie zakończenie idealnego tygodnia. 







-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Co będzie się działo w najbliższym czasie?
02.10. - skrócone lekcje, Pep Rally i mecz Footballu
03.10. - Homecoming Dance
05.10. - dzień wolny od szkoły (jeszcze nie mam planów)
06.10. - World Exploration Club - Szwajcaria
07.10. - wolontariat w kościele St.Paul's w Maumee z moim klubem Interact
11.10. - Inbound Students Fall Celebration, czyli spotkanie z wymieńcami D-6600
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
PS Już minął ponad miesiąc odkąd jestem w Ohio, więc dodałam filmik na mój kanał YouTube (link także w pasku po prawej).
PS #2 Przypominam, że na bieżąco wrzucam zdjęcia na mojego tumblra.

wtorek, 15 września 2015

Typowy dzień w MHS

Jak wygląda mój typowy dzień w Maumee High School?

6:15 - pobódka
7:05 - wychodzę z domu
7:08 - żółty autobus przyjeżdża na mój przystanek
7:18 - jestem przed szkołą
         [idę do szafki, a później na stołówkę, żeby zjeść lekkie śniadanie - przeważnie batonik zbożowy]
7:38 - dzwonek na rozpoczęcie szkoły
7:43 - 8:53 - BEHAVIORAL PSYCHOLOGY
Moim nauczycielem jest Mr Gilsdorf, który uwielbia memy na swoich prezentacjach XD Jego lekcje są zawsze dokładnie zaplanowane - jest to coś w rodzaju wygładu, podczas którego pokazuje nam wcześniej przygotowaną prezentację. Dokładnie o 8:30 każdy zabiera swojego chromebooka i rozwiązuje zadania na platformie google classroom. Pierwszym działem, który omawialiśmy był LEARNING, natomiast teraz zajmujemy się MEMORY. Mr Gilsdorf zawsze rzuca jakieś mimowolne żarty, ale jakoś nikt z mojej klasy się nie śmieje na głos, więc pozostaje mi tylko śmiech wewnętrzny XD
Przykłady memów z Psychologii:


8:58 - 10:10 - INTRO TO CALCULUS
Mam cudowną nauczycielkę - Ms Drage <3 Jest chyba najmilszą osobą, którą kiedykolwiek poznałam. Choć twierdzi, że przez całe wakacje ćwiczyła złośliwe miny przed lustrem, to nawet osoby, które nie lubią matematyki nie mogą jej nie kochać. Choć materiał, który aktualnie przerabiamy jest dla mnie bardzo prosty (podstawy funkcji, wyznaczanie dziedziny), Ms Drage powiedziała, że w październiku powinniśmy zacząć materiał, który będzie dla mnie nowy/trudniejszy. W sumie mi to nie przeszkadza, bo przynajmniej mam czas na zapoznanie się z matematycznym słownictwem czy z obsługą kalkulatora graficznego. Mam bardzo przyjazną klasę, która zadaje czasem rażąco podstawowe pytania (np. jak podzielić przez ułamek), ale Me Drage zamiast krzyczeć, zaczyna cieszyć się jak dziecko, że ktoś zadał jej jakieś pytanie, bo to znaczy, że chce się czegoś dowiedzieć i że myśli nad tym zadaniem! Lekcja wygląda tak, że podczas ogłoszeń (szczegóły poniżej) Ms Drage chodzi po klasie i sprawdza czy każdy zrobił zadanie domowe )nie ważne czy dobrze czy źle - ważne że zrobił). Następnie każdy kto ma jakieś wątpliwości podchodzi do tablicy i pisze numer zadania i ewentualne dane czy zalążek obliczeń. Tłumaczenie tego zajmuje około połowę lekcji (ja przeważnie wszystko mam, więc robię już zadanie domowe na następny dzień). Następnie każdy podchodzi do tablicy (cała sala ma na ścianach tablice, więc dla każdego jest miejsce) i robimy średnio dwa zadania. Następnie Ms Drage tłumaczy nowy materiał i mniej więcej dwa razy w tygodniu jest kartkówka na koniec.
9:00 - Announcements
Trwają około 2 minuty i zawierają głównie informacje o dostępnych stypendiach, zajęciach dodatkowych czy wydarzeniach szkolnych. W każdy poniedziałek jest Pledge of Allegiance, czyli przysięga na wierność Fladze USA
10:15 - 11:25 - INDEPENDENT LIVING
Moja nauczycielka Ms Bayer jest wielką entuzjastką dorastania i daje o tym znać na każdym kroku. Oprócz independent living uczy także parenting i international food (będę miała w kolejnym semestrze <3). Ms Bayer uważa, że najlepszym dniem w ciągu roku jest Senior Graduation. Jak twierdzi nawet w zaawansowanej ciąży nie ominęła tego eventu. Jest ciepłą i bardzo pomocną osobą. Jak usłyszała, że jestem exchange studentem przez pół godziny mówiła mi, że to najlepsza decyzja w moim życiu. Na lekcjach zajmujemy się takimi rzeczami jak testy psychologiczne, pisanie CV, referencji czy szukanie pracy w Internecie. Oprócz tego Ms Bayer zaprasza gości z różnych collegów, żeby opowiadali nam o swoich szkołach. W październiku mamy nawet Field Trip do College of Bowling Green. Chociaż nie planuję studiów w USA uważam, że to ciekawe doświadczenie zobaczyć jak wyglądają uczelnie w Ameryce. 
11:30 - 12:00/12:35 - 13:15 - ENGLISH 12 COL PREP
Na czwartej godzinie mam lunch - dlatego tak rozbita lekcja. Ogólnie mówiąc moja nauczycielka - Ms Cameron uwielbia "Hobbita" i "Władcę Pierścieni". Prowadzi bardzo różnorodne lekcje, ponieważ zawsze zobaczymy krótki kawałek jakieś filmu (kilka razu "Hobbita"), popracujemy w parach lub grupach czy urządzimy konkurs na najlepszą zagadkę (BTW wygrałam!). Do tej pory przerabialiśmy "Beowulfa", "Iliadę" i "Pan Gawen i Zielony Rycerz". Aktualnie piszemy pracę i wygląda to zupełnie inaczej niż w Polsce. Mamy na to trzy lekcje, każdy spokojnie pracuje sobie na swoim chromebooku i jeśli ma jakieś pytanie do Ms Carmen podchodzi i podpowiada :) O wiele łatwiejsze i przyjemniejsze niż pisanie całej pracy w domu.
12:00 - 12:30 - Lunch
Jak zauważyliście mam lunch B (zmienili mi pierwszego dnia, bo na początku miałam A). Podczas pierwszych dni siedziałam z sophomrami, ale po kilku dniach zmieniłam towarzystwo i teraz siedzę z seniorami :) Dziewczyny są bardzo miłe, niestety na razie przygotowują się do zdawania ACT, więc nie mają zbyt dużo czasu po szkole, ale w październiku powinno się to zmienić.
13:20 - 14:30 - SPANISH III
Ms Mackin jest nauczycielką angielskiego i hiszpańskiego i wielką fanką podróży do Europy. W Hiszpanii była już chyba z 10 razy i ma w planach jeszcze kilka miejsc. Ma piękny hiszpański akcent i uwielbiam jej lekcje, bo widać, że ma pomysły. Bardziej niż na języku skupiamy się na kulturze czy geografii. Akurat ten dział przypadł na Hiszpanię (trochę szkoda, bo wolałabym się czegoś nauczyć o krajach Ameryki Południowej), ale lekcje były bardzo przyjemne.

O 14:35 mój żółty autobus (numer 16) odjeżdża ze szkolnego parkingu i około 14:55 jestem pod moim domem.

Gdy spóźnię się na mój autobus (zdarzyło mi się już dwa razy) lub zostanę dłużej w szkole to wracam pieszo, co zajmuje mi zaledwie 25 minut :)

Jeśli chodzi o zajęcia pozalekcyjne to co dwa tygodnie w piątkowe poranki mam spotkania Interactu, gdzie można zapisać się na wolontariat (mój najbliższy jest w połowie października). 
Jestem także w World Exploration Club, który ma spotkania dwa razy w miesiącu. Na razie odbyło się tylko spotkanie organizacyjne, ale już nie mogę się doczekać następnych. W planach mamy takie kraje jak Australia, Republika Południowej Afryki, Korea Południowa czy Japonia. Spotkania będę trwały około godziny i osoba, która mówi o danym kraju jest z nim jakoś powiązana (ma tam przodków, rodzinę lub odwiedziła ten kraj wiele razy). Ja będę prowadzić spotkanie o Polsce prawdopodobnie w listopadzie :) Oprócz ciekawostek o jakimś kraju zawsze jest pyszne jedzenie, więc już czekam na pierwsze oficjalne spotkanie, czyli kulturę Szwajcarii. 
Oprócz tego jestem jeszcze w Spanish klubie, który także ma spotkanie raz na dwa tygodnie. Na pierwszym spotkaniu jedliśmy nachosy z sosem serowym i wymyślaliśmy napis na nasze koszulki. W końcu padło na "ALL SIESTA - NO FIESTA" <3 Oprócz tego na kwiecień mamy zaplanowane wyjście na kręgle, a większość członków już cieszy się na wycieczkę Paryż/Barcelona/Madryt, którą zaplanowali na wiosnę 2017 (to się nazywa ciekawa wycieczka szkolna). 

Z planów na przyszłe tygodnie:
- w ten piątek (18.09.) moja counselorka zabiera mnie na rodzinny piknik do szkoły swojej córki, która jest w marching band, później idziemy na mecz futbolu 
- w poniedziałek (21.09.) idę na swoje pierwsze spotkanie Rotary
- we wtorek (22.09.) kluby językowe organizują dla mnie Welcome Party <3 <3 <3
- w piątek (25.09.) idę na całodniową wycieczkę do Toledo Zoo razem z Rotary i z niepełnosprawnymi dziećmi z okolicznej szkoły

Już nie mogę się doczekać i mam nadzieję, że znajdę czas, żeby to wszystko opisać!

PS Ms Mackin stwierdziła, że jestem na wyższym poziomie hiszpańskiego niż reszta klasy, więc jutro zmieniam mój plan lekcji. Na pierwszej godzinie będę miała SPANISH 3 HONORS, a na piątej BEHAVIORAL PSYCHOLOGY. Przez to będę miała inną nauczycielkę hiszpańskiego - mam nadzieję, że co najmniej w połowie tak kochaną jak Ms Mackin. Trzymajcie kciuki!

wtorek, 8 września 2015

3 stany w 3 dni, czyli Labor Day Weekend

Labor Day, czyli Święto Pracy w USA obchodzone jest w pierwszy poniedziałek września. W tym roku przypadło na 07.09. Jest to czas gdy amerykańskie rodziny ruszają nad wodę, spotykają się ze znajomymi i oczywiście mają grilla.
W przypadku mojej host rodziny było trochę inaczej, ponieważ od 03.09. do 08.09. odwiedza nas bratowa mojej host mamy Glenda (tak, moja host mama to też Glenda).

Prezent od Glendy - ciasteczka prosto z Filipin
W sobotę postanowiliśmy jechać do Indiany na najlepsze lody w okolicy. Lodziarnia, którą odwiedziliśmy to Rocket Science. Droga zajęła nam około 2 i pół godziny. Cała "zabawa" polegała na tym, że wybiera się smak i na twoich oczach przyrządzają lody w około 30 sekund. Ja wybrałam 3 berries, czyli truskawka, malina i borówka (najlepszy wybór wśród mojej host rodziny).  Choć wzięłam mały rozmiar, jak się domyślacie lody były ogromne.

Robią moje lody <3 

3 berries 
Następnie na obiad pojechaliśmy do restauracji, która wyglądała dokładnie jak na amerykańskich filmach. Miała szafę grającą, flagi z różnych stanów i booth service

Restauracja w Indianie
Około 19.00 wyruszyliśmy w drogę powrotną, bo mieliśmy przed sobą niecałe 3 godziny drogi. Niestety gdy zatrzymaliśmy się na stacji okazało się, że złapaliśmy gumę. Mój host tata powiedział, że przydarzyło mu się to rok wcześniej, więc wiedział dokładnie co ma robić. Niestety opona nie utknęła i nie mieliśmy aż tak profesjonalnego sprzętu, więc musieliśmy zadzwonić po pomoc drogową. Byliśmy na ostatnim przystanku w Indianie, tuż przed granicą stanową, ale Pani w infolinii nie umiała nas zlokalizować. Przez około 20 minut moja host mama starała się jak mogła, żeby nie rzucić telefonem o asfalt, aż wreszcie Pani stwierdziła, że musimy czekać około 40 minut. Na szczęście już po około 15 minutach przyjechała pomoc i wciągu 5 minut już byliśmy w samochodzie w drodze do domu (moja host mama cały czas wypomina mojemu host tacie, że "prawdziwy mężczyzna" nie dzwoniłby po pomoc drogową XD).

Gdzieś w Indianie
W niedzielę postanowiliśmy udać się do Michigan. Po wizycie w kościele i lunchu w Mary's ja i obie Glendy ruszyłyśmy do Detroit. Celem naszej wycieczki było Muzeum Henriego Forda. Okazało się, że to nie jest zwykłe muzeum samochodowe, ale miejsce, które przedstawia Innovation Nation, czyli historię i kulturę USA. Pierwsza część nosiła nazwę Driving America i była to wystawa samochodów od tych najstarszych po te najnowsze. Ciekawą sekcją były samochody prezydenckie, m.in. Reagana, Eisenhowera, Roosevelta czy Kennedy'ego. Całość kończyła się filmem o wpływie samochodów na Amerykanów.


Kolejna część to With Liberty and Justice for All, gdzie była pokazana historia walki z niewolnictwem, rasizmem, walka o równouprawnienie kobiet i mniejszości etnicznych. Główną atrakcją było krzesło Lincolna. 
Następnie udaliśmy się do Heroes in the Sky. Można było porównać wielkość kabin samolotów z przeszłości czy nauczyć się składać samoloty (było nawet specjalne miejsce na testowanie swoich dzieł).
Na końcu była mała wystawa o nazwie Made in America, gdzie podziwiałyśmy stare meble, narzędzia, biżuterię czy rzeczy codziennego użytku wyprodukowane w USA.
Muzeum Forda z zewnątrz
Po wizycie w muzeum udaliśmy się na mój pierwszy obiad w McDonald's. O dziwo stwierdziłam, że nie tylko europejskie restauracje różnią się wyglądem to mają inny sos słodko-kwaśny. Ponadto minimalna ilość nuggetsów to 10, a nie 6 jak w Polsce.

McDonald's w Michigan
Poniedziałek moja host rodzina postanowiła spędzić bardziej tradycyjnie, ponieważ wybraliśmy się na spływ kajakowy w Ohio. Około 30 minut drogi z Maumee mieści się stanica. Nasz spływ trwał około 2 i pół godziny. Później udaliśmy się na lunch do włoskiej restauracji i na lody do małego miasteczka obok.
Przed spływem z moją host rodziną i ich znajomymi
Spływ Maumee River
Włoska restauracja
W ten miły sposób odwiedziłam trzy stany w trzy dni :) 

PS Jeśli chcecie zobaczyć więcej zdjęć przypominam o moim tumblr oraz podaję mojego Snapchata.





wtorek, 1 września 2015

Maumee High School

MHS to patrząc z amerykańskiej perspektywy dosyć mała szkoła. Jest to w sumie zespół szkół, ale każdy poziom edukacyjny ma swój własny budynek.
Mój szkolny Handbook
Od poniedziałku do piątku zaczynam lekcje o 7:43, a kończę o 14:30. Lekcje trwają 70 min, a przerwy zaledwie 5 min.
Mój plan wygląda następująco:

7:43 - 8:53      Behavioral Psychology 
8:58 -10:10     Intro to Calculus (o 9.00 są ogłoszenia, więc ta lekcja trwa 72 min)
10:15 - 11:25  Independent Living
11:30 - 12:00  English 12 Col Prep I
12:05 - 12:30  Lunch
12:35 - 13:15  English 12 Col Prep II
13:20 - 14:30  Spanish 3

Moja sala od Psychologii 
Rok szkolny dzieli się na trzy trymestry, więc 16.11. zacznę drugi trymestr z nowym planem. Podczas dwóch pozostałych trymestrów planuję mieć następujące przedmioty: hiszpański (kontynuacja), angielski (kontynuacja), trygonometria lub statystyka, International Foods, księgowość, problemy Ameryki, geografia świata, prawo biznesu, Government, Computer Applications.
Mój autobus przyjeżdża o 7:08, więc już około 7:15 jestem w szkole. Myślałam, że tylko osoby, które jeżdżą busami będą tak wcześnie (czyli mniejszość), ale okazuje się, że już o 7:20 większość uczniów jest w szkole. Wiele klubów ma wtedy swoje spotkania (ja jestem w Interact - mamy spotkania w piątki rano).
Typowe Amerykańskie żółte autobusy
Jedynym wyjątkiem jeśli chodzi o plan lekcji są środy. Wtedy lekcje trwają 64 min, a od 9:22 do 10:28 jest homeroom. Tą lekcje można porównać do lekcji wychowawczej. Nauczyciel/nauczycielka podchodzi do każdego ucznia i zagaduje, pyta jak mija rok szkolny czy ma się jakieś problemy. Reszta klasy odrabia zadania domowe, uczy się, śpi, je lub rozmawia z innymi.
Mój homeroom
W szkole są oczywiście szafki (opłata wynosi $4,90, ale ja jako exchange student mam za darmo). Na niektórych przedmiotach potrzebne są książki (np. angielski czy matma), ale dostaje się je na rok za darmo. Oprócz tego dochodzą ćwiczenia do języków obcych (też za darmo). Jedynym wydatkiem szkolnym są ewentualne lunche (ja dostaję jedzenie od hostów), ołówki mechaniczne (nikt tu nie używa normalnych), kilka zeszytów (ja mam jeden wspólny do angielskiego i psychologii, a oprócz tego jeden do matmy) oraz ewentualnie inne przybory do pisania (ja noszę cały piórnik, ale jestem w mniejszości). Jedynie na matmę musiałam mieć kalkulator graficzny, który kosztuje około $100. Na szczęście moi hości powiedzieli, że mi kupią i jak będę wjeżdżać to oddam mojemu host bratu, który będzie potrzebował kalkulatora w high schoolu. Jako ciekawostkę powiem, że jestem jedną z nielicznych osób, która do szkoły nosi torbę (większość, w przeciwieństwie do polskich szkół, nosi plecaki). Charakterystyczną cechą amerykańskich nastolatków jest też posiadanie wszelkiego rodzaju segregatorów i teczek. Rzeczywiście, jak się później przekonałam, nauczyciele dają wiele kserówek czy kart pracy. Na szczęście moja rodzina kupiła mi folder, gdzie trzymam wszystkie szkolne papiery.

Moje szkolne wyposażenie
Kolejną cechą uczniów w USA jest ich ubiór. W pierwszy piątek mieliśmy Picture Day, gdzie robiono nam zdjęcia do naszych ID (sala gimnastyczna zamieniła się w profesjonalne studio fotograficzne). Ja postanowiłam przyjść w rotariańskiej marynarce i czarnej sukience, więc byłam najbardziej elegancko ubraną osobą w szkole. Oczywiście słyszałam, że na co dzień amerykańscy uczniowie nie przejmują się swoim wyglądem, ale myślałam, że do zdjęć ubiorą się trochę lepiej.
Ale jak w sumie wyglądają? Jest nieliczna grupa (głównie dziewczyn), która na pewno spędza długie godziny dbając o swój wygląd - idealny outfit, idealna fryzura, idealny makijaż. Jest część osób, która reprezentuje różnego rodzaju subkultury (włosy koloru różowego, niebieskiego, białego to norma). Oczywiście są też sportowcy, którzy wyglądają jakby dopiero szli na trening (kto wie?). Reszta to dresy, legginsy i jeszcze raz dresy. Choć dress code w szkole mówi, że do legginsów należy mieć bluzki zakrywające chociażby pośladki większość osób o tym zapomina. Co więcej nikt nie nosi obcasów (choć te niskie są dozwolone przez regulamin). Oczywiście swoim ubiorem kochają przekazywać jaką drużynę wspierają, kto jest ich ulubionym muzykiem czy gdzie spędzili wakacje.
Jako mała zauważka dodam jeszcze, że strasznie popularne są wysokie skarpetki do krótkich spodni (pisząc wysokie mam na myśli takie do połowy łydki).

Cafeteria, czyli szkolna stołówka
Jeśli chodzi o szkolne jedzenie to jest oczywiście duży wybór. Jednak jak się domyślacie, większość wybiera niezdrową żywność. Widziałam jak jedna dziewczyna wzięła raz sałatkę (nie wyglądała zachwycająco, ale dało się przeżyć), lecz po chwili ją wyrzuciła i kupiła sobie hot-doga. Nie mówię, że wszyscy się źle odżywiają, bo są też tacy co nic nie jedzą, ale przeważnie jeśli już coś kupują to jest to niezdrowe. Co więcej strasznie dużo jedzenia się marnuje. Kupują więcej niż są w stanie zjeść i codziennie w połowie pełne paczki chipsów czy nawet niezaczęte kanapki lądują w śmieciach.

Nie wiem czy ze swoim lunchem, które przeważnie składa się z małego pojemniczka z płatkami, kanapki, soczku w kartoniku i jakieś przekąski (ostatnio mam jabłka, wcześniej chipsy czy precelki - zależy co hości kupią) wyróżniam się na tle amerykańskich uczniów. Ale na pewno wyróżniam się jeśli chodzi o wygląd. Pomijając fakt, że jest mi zawsze zimno (w szkole jest niepotrzebna klimatyzacja, bo na zewnątrz wcale nie jest tak gorąco - około 25 stopni Celsiusza) i rano zakładam mój pikowany płaszcz to jeansy i T-shirt to często wyróżniający się strój. Dzisiaj rano na korytarzu zaczepiła mnie jedna z nauczycielek, z którą odbyłam bardzo miłą rozmowę:
[mniej więcej w wolnym tłumaczeniu na polski]
Teacher: Przepraszam, że Cie zatrzymuję, ale widziałam jak wchodzisz do szkoły i masz przepiękny płaszczyk. Czy jesteś exchange studentem?
Me: Tak :) Dziękuję, noszę go,, bo rano jest trochę chłodno.
T: Jest świetny! W ogóle jesteś bardzo stylowa. Uwielbiam twoją torbę i te oxfordy [chodzi o buty, jakby ktoś nie wiedział]! Skąd jesteś?
M: Z Polski.
T: Tak myślałam, że z Europy. Oby tak dalej. Ktoś musi wyglądać trendy w tej szkole!

W ten miły sposób zaczęłam mój trzeci tydzień w Maumee High School. Zaczęłam od dnia dla nowych uczniów, potem miałam trochę lekcji organizacyjnych, a w zeszłym tygodniu już normalne lekcje. Mam już nawet zapowiedziane testy. 
Jeśli chodzi o życie poza lekcjami to byłam już na meczu footballu amerykańskiego i jestem z Interact Rotary. W październiku zaczynam treningi softballu, a zimą prawdopodobnie będę w drużynie bowlingu. Oprócz tego rozważam wstąpienie do klubu hiszpańskiego :)

W przyszłym poście postaram się mniej więcej opisać jak wygląda poszczególna lekcja i jacy się nauczyciele.