poniedziałek, 31 sierpnia 2015

2 tygodnie w USA!

Nie mogę w to uwierzyć, ale jestem już tutaj dwa tygodnie!!!
Moja marynarka prezentuje się już bardzo przyzwoicie :)


To jak wygląda szkoła opiszę w następnym poście (post jest już w przygotowaniu).

Jak więc wygląda moje życie poza szkołą?
Szkołę kończę o 14:30 i już o 14:35 odjeżdża mój żółty autobus. 
Jestem w domu przed 15:00 - jem przekąskę, piję gorącą czekoladę ze Starbucksa i odrabiam lekcję (głównie matmę, bo codziennie mam około 10 zadań, czasem dochodzi tez czytanie jakiegoś tekstu na angielski czy skończenie ćwiczeń z hiszpańskiego lub psychologi). Około 16:00 ze szkoły wraca mój host brat Daniel, a około 18.00 wraca Rachel (chodzi do prywatnej szkoły jakieś 30 min od mojego domu, więc nie może wrócić autobusem). Obiad jemy około 19.00 i później przeważnie mamy wieczory filmowe. Raz razem z moim host tatą i bratem oglądaliśmy mecz baseballu, próbowali mi wytłumaczyć o co w tym wszystkim chodzi, ale nadal nie jestem pewna czy rozumiem ;) Czasem też gram w gry wideo z Danielem, chociaż ani razu jeszcze nie wygrałam.
Mój dom od strony podwórka
Jeśli chodzi o filmy to oglądaliśmy już "Miss Agent", "Grease", "Blues Brothers" czy cykl najgorszych horrorów wszech czasów. Chodzę spać około północy, bo muszę wstawać o 6:30.
W piątek (28.08.) byłam na swoim pierwszym meczu futbolu amerykańskiego (wstęp jedyne $5 - moi hości chcieli mi zapłacić, ale głupio mi było, bo odkąd tu jestem nie wydałam nawet dolara). Co prawda były to zaledwie szkolne rozgrywki, ale było naprawdę niesamowicie! Około 18.15 przyjechała po mnie Zuzia (moja imienniczka; Polka, która urodziła się w USA, ale pochodzi z polskiej rodziny i w domu nadal rozmawia po polsku) i jej koleżanka. Obydwie są już w Seniorach, więc chciały dotrzeć na stadion jak najszybciej, żeby zająć najlepsze miejsca (co im się udało, bo byłyśmy jako jedne z pierwszych). Mecz zaczynał się o 19.00. Głupio przyznać, ale nie wiem nawet przeciwko jakiej drużynie graliśmy. Jednak to w sumie nie było ważne. Mało kto ogląda mecz, bo większość czasu spędza się na oglądaniu cheerleaderek, zespołu, tancerek, rozmowach, jedzeniu, selfie czy różnego rodzaju okrzykach czy tańcach. 
Cheerleaderki podczas hymnu amerykańskiego
Podział na trybunach wygląda następująco - prawa strona trybun: rodzice, nauczyciele i znajomi z poza szkoły; lewa strona to uczniowie MHS w kolejności: (od góry) freshmani, sophomore, juniors i seniorzy przy samych barierkach. Ja co prawda oficjalnie jestem w juniorach, ale jako exchange student miałam zaszczyt stać w pierwszym rzędzie zaraz obok Zuzi :) 
Orkiestra MHS
Od lewej: Ja, koleżanka Zuzi (nie pamiętam jej imienia) i Zuzia
Ze smutkiem muszę przyznać, że przegraliśmy mecz w ostatnich 30 sekundach :( Jednak większość kibiców zamiast się załamać postanowiło udać się do fast foodów Taco Bells. Jak się później dowiedziałam jest to tradycja mojego liceum, ponieważ przyjechało tam chyba z 50 osób. Po tym jak wszyscy się najedli, ludzie zaczęli się rozchodzić do domów. Ja byłam u siebie około 23:00, więc razem z Rachel postanowiłyśmy obejrzeć "Kapitana Amerykę". 
W sobotę (29.08.) wstałam około 13:00 - musiałam odespać zeszły weekend, gdy spałam po 5 godzin. Gdy zeszłam na dół, żeby zjeść śniadanie okazało się, że jest już lunch, czyli cheeseburgery z chipsami. Po jedzeniu rozmawiałam chwilę z moimi dziadkami na Skypie i już musiałam się zbierać, bo jechaliśmy na Karaoke Party do znajomych moich hostów. Myślałam, ze będzie kilka osób, a na miejscu okazało się, że jest chyba z 30 dorosłych i z 15 dzieci w różnym wieku. Była też Julia - koleżanka Rachel ze szkoły. Było dużo jedzenia (każdy gość musiał przynieść jakieś przekąski - moja host mama zrobiła sałatkę makaronową), dużo śpiewania (nie, ja tylko kibicowałam) i dużo zabawy. Oczywiście poznałam kilka osób, które opowiadało mi, że mają przodków z Polski [Jest to bardzo powszechne zjawisko. Nie spotkałam jeszcze nikogo kto pytałby mnie gdzie jest Polska. Ludzie mówią raczej, że ich rodzina/przyjaciele/sąsiedzi są z Polski lub mają tam rodzinę/przyjaciół]. Do domu wróciliśmy po 23:00, więc razem z Rachel obejrzałyśmy jeszcze "Bestię".
Julia śpiewa ze swoim tatą
W niedzielę (30.08.) mieliśmy wyjść wspólnie na lunch, ale okazało się, że mój host brat ma gorączkę, więc postanowiliśmy zostać w domu. Ja ten czas poświęciłam na odrobienie lekcji, rozmowę z moimi rodzicami na Skypie i oczywiście oglądaniu filmów (tym razem "Pamiętnik"). 

W przyszłym tygodniu w środę mam dzień wolny od szkoły (administracyjne sprawy), więc może uda mi się pojechać do centrum Toledo. W nocy z czwartku na piątek przyjeżdża do nas siostra mojej host mamy z Filipin, więc przyszły weekend prawdopodobnie pojedziemy na kajaki. Oprócz tego moi hości chcą mnie zabrać do Indiany na lody (jedziesz 5 godzin w jedną stronę, jesteś tam około godziny i wracasz <3 ). Podobno jedne z najlepszych lodziarni w USA (muszę tam pojechać). Oprócz tego przyszły weekend to trzy dni wolnego (w następny poniedziałek jest amerykańskie Święto Pracy).

PS Więcej zdjęć czy filmików można zobaczyć odwiedzając mojego tumblra.

środa, 26 sierpnia 2015

Inbound Orientation Weekend

Wczoraj minął dokładnie tydzień odkąd jestem na wymianie w Ohio. Dzieje się naprawdę dużo i nie ma za bardzo czasu na pisanie postów. W przyszłych postach postaram się jak najszybciej opisać szkołę i pierwsze wrażenia z USA. 
Teraz chciałabym jednak przejść do IB Orientation.


Rotary Inbount Orientation to trzydniowy obóz dla wszystkich wymieńców z danego dystryktu (w moim przypadku D-6600). Mój obóz miał miejsce w zeszły weekend (21.-23.08.) w Mohican Wilderness. 

W piątek mój host dad odebrał mnie ze szkoły i szybko pojechaliśmy do domu się przebrać (tego dnia miałam Picture Day, więc mój strój nie nadawał się na obóz w lesie) i zabrać wszystkie potrzebne rzeczy (m.in. śpiwór, karimatę, latarkę czy moją małą walizkę). W drodze okazało się, że zapomnieliśmy zabrać małego krzesełka do siedzenia przy ognisku (na szczęście na miejscu okazało się, że mają zapasowe). Czekała nas ponad dwugodzinna jazda samochodem, ale najpierw musieliśmy jechać do Bowling Green, żeby odebrać Ophelie (dziewczyna z Belgii), więc wstąpiliśmy jeszcze do Sturbucksa (pierwszy raz odkąd jestem w USA). W samochodzie obie z Ophelie zasnęłyśmy (chyba nadal nie przyzwyczaiłyśmy się do nowej strefy czasowej. 
Gdy dojechałyśmy na miejsce wszyscy byli już przy stanowiskach do strzelania z łuków, więc także szybko się tam udałyśmy. Pierwszy raz w życiu trzymałam w ręce łuk, więc jak się domyślacie nie szło mi zbyt dobrze (z około 10 oddanych strzałów żadna strzała nie dotknęła celu). 
Następnie udaliśmy się do naszego domku nad jeziorem. Zaczęliśmy się rozpakowywać, pożegnałam się z moim host tatą i zaczęliśmy częstować się przywiezionym jedzeniem. Ja miałam Ptasie Mleczko, Ophelie miała belgijskie czekoladki, Eda z Turcji miała turecką chałwę, a Rotarianie przywieźli tonę popcornu, ciasteczek i innych słodyczy. Wszyscy wymieńcy zaczęli też wymieniać się wizytówkami i pinsami. Od Rotarian dostaliśmy dwie przypinki, torbę i koszulkę z mapą dystryktu.

Wymieńcy D-6600 2015/2016, Ohio
Od lewej: ja, Beatriz (Brazylia), Ophelie (Belgia), Andrea (Meksyk), Iris (Taiwan), Eda (Turcja), Chloe (Francja), Anne (Belgia), Maxyme (Francja), Marion (Francja), Kristof (Węgry), Koki (Japonia), Nobuhiro (Japonia), Julius (Niemcy)
Moja marynarka wygląda już coraz lepiej :) Po poznaniu wszystkich wymieńców i Rotarian mieliśmy konkurs. Każdy ze swojego kraju przywiózł monety i znaczki. Trzeba było powiedzieć z jakiego są kraju i jaką mają wartość (zajęłam trzecie miejsce). 


Później mieliśmy obiad w postaci grilla. Usiedliśmy wszyscy przy ognisku i każdy miał opowiedzieć dlaczego pojechał na wymianę i jak się do tego przygotował. Później był konkurs kto najdłużej był w podróży (Koki wygrał - 48 godzin) i kto miał najbardziej zwariowaną przygodę związaną z podróżą. W tej kategorii była duża konkurencja - ja (miałam zły bilet i ostatecznie zamiast do Amsterdamu leciałam do Paryża), Eda (pasażer przed nią wymiotował podczas lądowania), Andrea (na lotnisku w Meksyku okazało się, że musi zabrać akt urodzenia, więc musiała wracać do domu i zdążyła na ostatnią chwilę). Ostatecznie jednak wygrała Annie, która miała wypadek samochodowy w drodze na lotnisko (na szczęście nikomu nic się nie stało, ale nie miała czasu, żeby kupić czekoladki belgijskie). 

Następnie pokrótce omówiliśmy regulamin i nadszedł czas na prawdziwe amerykańskie pianki z czekoladą i ciasteczkami (nie wiem gdzie zmieściliśmy to całe jedzenie).



Następnego dnia rano zjedliśmy prawdziwe amerykańskie śniadanie w postaci pancakesów z syropem (homemade jednego z Rotarian). Następnie udaliśmy się na Project Adventure, czyli zabawy i gry integracyjne. 


Później mieliśmy jeszcze trochę szkolenia - głównie o wycieczkach fakultatywnych i ubezpieczeniu. Zjedliśmy lunch (jedzenia z Subwaya na wynos) i wybraliśmy się na spływ kajakowy (lekko ponad 5 mil).


Po powrocie udaliśmy się na Crafts, gdzie robiliśmy zawieszki do kluczy (ja moją umieściłam na marynarce). Następnie mieliśmy trochę czasu wolnego, więc wszyscy poszliśmy wziąć prysznic, żeby później zrobić kilka selfie i zdjęć w naszych cudownych rotariańskich marynarkach. 

Od lewej: ja, Beatriz, Ophelie, Anne, Andrea i Julius
Wieczorem mieliśmy godzinną przejażdżkę na sianie, czy tzw. hayride.



W niedzielę zaraz po śniadanie (jajecznica i bekon) poszliśmy postrzelać (tak, z prawdziwej broni!). 
Był to mój pierwszy raz, więc tak jak w przypadku łucznictwa - nie udało mi się trafić do celu nawet raz.


To była już ostatnia atrakcja naszego obozu. Około 13.00 przyjechał Joe (z mojego klubu Rotary Club of Toledo) i zabrał mnie i Ophelie do domu. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze na lunch do jak to określił Joe  "zdrowego fast-foodu".
Sam obóz był wspaniały i cieszę się, że mogłam poznać tylu cudownych ludzi z całego świata. 
Następne rotariańskie spotkanie mamy zaplanowane na drugi weekend października - tym razem w Bowling Green, więc jedyne 20 min od mojego domu.



PS Jeśli chcecie zobaczyć więcej zdjęć to zapraszam na mojego tumblra.

wtorek, 18 sierpnia 2015

Jestem w USA!

Po dotarciu na lotnisko Chopina w Warszawie razem z rodzicami udaliśmy się do stanowiska KLM, żeby wykupić drugi bagaż rejestrowany (koszt około 350 zł). Pan w okienku, gdy  usłyszał o naszej historii związanej ze zmianą rezerwacji powiedział, że czasem tak się zdarza (SERIO?!). Moi rodzice mają zamiar napisać zażalenie (może dostaniemy odszkodowanie, to wie), zwłaszcza, że mój tata skrupulatnie przejrzał swojego maila i nie ma śladu o żadnej wiadomości dotyczącej zmiany rezerwacji.
W każdym razie oddaliśmy mój bagaż (okazało się, że obie walizki miały lekki nadbagaż - 23,2 kg i 23,5 kg, ale pani to zignorowała).
Mój bagaż
Następnie ostatecznie się pożegnaliśmy, a ja przeszłam przez strefę bezpieczeństwa. To, co mnie najbardziej zaskoczyło to fakt, że po raz pierwszy mój paszport sprawdzono, gdy wsiadałam na pokład w Paryżu. W każdym razie lot z Warszawy do Paryża minął szybko - przespałam większość dwugodzinnej podróży.
Mój samolot na trasie Warszawa-Paryż

Zadziwiająco smaczna kanapka na lotnisku
Po planowym przylocie do Paryża bez problemu znalazłam gate i udałam się na pokład następnego samolotu (boarding otworzyliśmy ponad godzinę przed odlotem). Gdy weszłam do samolotu trochę się zawiodłam, bo nie dosyć, że nie miałam miejsca przy oknie to siedziałam na przeciwko stewarda, więc nie miałam żadnej prywatności. Jednak po godzinie lotu zmieniłam zdanie i polubiłam moje miejsce. Nie dosyć, że daleko od płaczących dzieci to jeszcze mogłam cały czas siedzieć z wyprostowanymi nogami. Miejsce koło mnie było wolne, więc miałam tam wszystkie moje rzeczy, a steward okazał się bardzo miły (bo swojego mundurka miał założone kowbojki) i zawsze zaczynał rozdawanie jedzenia ode mnie, więc miałam pełen wybór. Oprócz tego było blisko do toalet, a okna i tak były zasłonięte przez większość czasu, bo niektórzy spali. Ja obejrzała film (Big Hero 6), słuchałam muzyki i udało mi się zasnąć na dwie godzinki.


Po wyjściu z samolotu udałam się do przeprawy granicznej, gdzie spędziłam godzinę w oczekiwaniu na przeskanowanie moich odcisków palców i sprawdzeniu paszportu. Następnie walczyłam z małym wózkiem i dwiema dużymi walizkami, po czy w końcu wyszłam przywitać się z rodziną. 
Na lotnisku w Detroit czekała na mnie Rebecca, czyli moja Counselor, która wręczyła mi prezent w postaci koszulki Mudhens, czyli drużyny baseballu Toledo.
Prezent od Rebecki
Oprócz niej był jeszcze przedstawiciel Rotary, który opowiadał mi o swojej rodzinie w Toruniu (w ogóle przywitał mnie słowami: "Dzień dobry"). Oczywiście była jeszcze moja cudowna host rodzina w składzie: Host Dad Dennis, Host Mum Glenda i Host Sis Rachel. Czekali na mnie z napisem "Welcome Zuza!" (Rebecca zrobiła nam zdjęcie, więc jak mi wyśle to je wstawię). Następnie poszliśmy do samochodu i pojechaliśmy do Maumee, czyli na przedmieścia Toledo. Ponieważ lądowałam w Detroit w stanie Michigan to już pierwszego dnia byłam na terenie dwóch stanów :) Podróż do domu zajęła nam około godzinkę. Rozmawialiśmy o piłce nożnej w Europie, broni w USA i o najdziwniejszych programach telewizyjnych. Po drodze odebraliśmy mojego Host Brata Daniela i pojechaliśmy do domu. Ulica, na której mieszkam wygląda tak jak na wszystkich amerykańskich filmach. Ludzie mają powywieszane flagi, przeszklone ganki i równo przystrzyżone trawniki. Glenda szybko oprowadziła mnie po domu (mają piwnicę, która przerobili na pokój gier wideo/siłownię). Dostałam powitalny prezent w postaci jedzenia i kosmetyków. Następnie pojechaliśmy na obiad do Steak Housu. Ponieważ nie byłam bardzo głodna zamówiłam sałatkę, co jak stwierdził Dennis nic nie da, bo porcje są tak duże, że zawsze zabierają do domu. 
Moja sałatka i niekończąca się dolewka
Po powrocie do domu rozpakowałam się i razem z Rachel i Danielem poszliśmy na lody, które są dosłownie na rogu ulicy. Oczywiście zamówiłam małe, ale małe to takie polskie ogromne.
Małe lody z budki na rogu
Dopiero teraz miałam czas, żeby spokojnie usiąść i napisać posty.
Na razie wszystko jest ok, rodzina jest lepsza niż kiedykolwiek sobie wyobrażałam. W październiku chcą mnie zabrać na mecz baseballu, a jeszcze w sierpniu na spływ kajakowy. 
Ten tydzień też jest bardzo napięty. 
Jutro o 11.00 mam spotkanie w szkolnym sekretariacie, żeby wybrać przedmioty. W środę jest dzień otwarty połączony z poznawaniem nauczycieli i zwiedzaniem budynku. W czwartek jest pierwszy dzień szkoły. W piątek moja rodzina odbierze mnie ze szkoły i zawiezie na mój Rotary Inbounds Orientation Meeting, na którym poznam pozostałych wymieńców. Już nie mogę się doczekać :)

Intensywny weekend przed wylotem do USA

Długo nie pisałam, ale to dlatego, że dużo się działo.
W dużym skrócie:

14.08.
O 15.55 prosto z Idaho (a konkretniej z Boise przez Chicago i Monachium) do Poznania przyleciała Madison. Razem z rodzicami, bratem oraz z jej drugą host rodziną powitaliśmy ją przy pomocy plakatu i amerykańskiej flagi. Po powrocie do domu zjedliśmy obiad, oprowadziliśmy ją po domu i pojechaliśmy odebrać PEKĘ. Następnie udaliśmy się do kantoru i centrum handlowego, aby pomóc jej kupić kartę do telefonu. Niestety okazało się, że najpierw musi zlikwidować SIMLOCKA, więc wróciliśmy do domu i pomagaliśmy jej się wypakować (prowadzi bloga ze swojej wymiany, link w liście blogów wymieńców).

Powitanie Madison na lotnisku Poznań Ławica

15.08.
Spaliśmy do 11.00, po czym razem z Madison oglądaliśmy rodzinne albumy. Madison pokazywała nam swoje zdjęcia i wręczyła prezenty dla moich rodziców (album o jej mieście, dżem i czekoladki - specjalność Idaho). Mnie natomiast dała przypinkę Idaho, czyli ziemniaka :) O 16.00 wyjechaliśmy na wesele mojego wujka. Najpierw byliśmy w kościele w Żydowie, następnie na weselu w Karczmie Wiejskiej w okolicy. Był to ciekawy początek wymiany dla Madison. Około 2.00 położyliśmy się spać (mieliśmy nocleg w Karczmie).
Od lewej: ja, Madison, mój brat Kuba

Ja, Madison i Kuba z Młodą Parą
16.08.
Rano zjedliśmy śniadanie i pojechaliśmy do domu przez Gniezno i centrum Poznania, żeby Madison mogła zobaczyć katedry. Zjedliśmy obiad u mojej babci i znowu poszliśmy załatwiać telefon dla Madison - tym razem skutecznie. Następnie ja kończyłam się pakować, a Kuba i Madison oglądali film. Okazało się, że mam 3kg za dużo (mimo iż miałam dwie duże walizki i mały podręczny), więc musiałam wypakować trzy pary butów, kurtkę i dwa opakowania Ptasiego Mleczka (jeśli znajdę czas to dokładniej opiszę proces pakowania). Postanowiłam dokonać odprawy online (lot miałam zaplanowany na 17.08. przez Amsterdam do Detroit). Gdy weszłam na stronę KLM okazało się, że na moje nazwisko jest zarezerwowany lot Amsterdam-Warszawa zamiast Warszawa-Amsterdam. Razem z rodzicami lekko spanikowałam, bo była niedziela, więc nasze próby dodzwonienia się gdziekolwiek kończyły się porażką. Dochodziła 17.00, więc po raz trzeci w tym tygodniu musieliśmy udać się na Ławicę, żeby przywitać drugą dziewczynę, która przyjechała na wymianę do Poznania. Podczas naszego oczekiwania na Isabel, Madison dzwoniła na międzynarodową infolinię. Okazało się, że kilka dni wcześniej z nieznanych powodów Air France zmieniło moją rezerwację. Co gorsza, nie było już wolnych miejsc na lot Warszawa-Amsterdam. Na szczęście Madison wynegocjowała dla nas zmianę lotu. W ten sposób miałam lot Warszawa-Paryż-Detroit. Godziny prawie się nie zmieniły. - wylot o 6.30, na miejscu o 13:13. Jak się później dowiedzieliśmy było to ostatnie miejsce w samolocie z Warszawy do Paryża (nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie było już miejsc, razem z rodzicami mieliśmy już wizję nocnej jazdy samochodem do Amsterdamu). Po przywitaniu Isabel (nie mam na razie zdjęcia, jak dostanę to wstawię) pojechaliśmy do domu, żeby w końcu przeprowadzić odprawę online. Okazało się, że drugi bagaż można dopiero dokupić na lotnisku. Zapakowałam się ostatecznie (na styk oczywiście), pożegnałam z dziadkami, bratem i Madison i ruszyliśmy na poprawiny. Byliśmy tam tylko godzinkę, żeby pożegnać się z resztą rodziny i ruszyliśmy w drogę do Warszawy. Mieliśmy zarezerwowany nocleg w hotelu niedaleko lotniska. Zajechaliśmy po północy. Nie mogłam zasnąć i jak patrzyłam na zegarek była 1:30. Świetnie :( O 3.45 pobudka. 

niedziela, 9 sierpnia 2015

Ostatnie 9 dni w Polsce

Witajcie po dłuższej przerwie :)
Kilka godzin temu wróciłam z udanych wakacji w Czarnogórze i Budapeszcie. Doszłam do wniosku, że cieszę się, że nie trafiłam do tak gorących stanów jak Kalifornia czy Floryda, bo 39 stopni w cieniu to stanowczo za dużo. 
Jeśli chodzi o mój wyjazd to w trakcie mojego pobytu za granicą dostałam kilka maili informacyjnych.

1. Madison napisała, że przyleci do Poznania w piątek 14.08. o 15.55 polskiego czasu. Cieszę się, że przed sobotą, bo pójdzie z nami na wesele mojego wujka, co na pewno będzie udanym rozpoczęciem jej wymiany :)

2. Moja szkoła - Maumee High School - przysłała mi regulamin (49 stron!). Są tam zasady dotyczące wszystkiego. Od tego, że nie wolno używać telefonów komórkowych w łazienkach, po informacje dotyczące stroju (długości spódniczek - maksymalnie 3 cale przed kolano, wysokość obcasów - maksymalnie 2 cale, nie można nosić butów z odkrytymi palcami, kapturów czy innym nakryć głowy w budynku oraz oczywiście niczego, co obrażałoby czyjeś uczucia religijne, nawiązywałoby do rasizmu, seksizmu czy spożywania nielegalnych substancji). Przysłali też hymn szkoły i dokładne zdjęcia, co można a czego nie można nosić (dodatkowe kilka stron).

3. Moja Host Mama przysłała mi listę przedmiotów, które mogę wybrać. Napisała, że będę w klasie juniorskiej, czyli 11 (jak wszyscy wymieńcy w Ohio) i że 18.08., czyli pierwszego dnia po przylocie mam spotkanie w sekretariacie szkoły. 19.08. jest dzień orientacyjny, podczas którego nowi uczniowie zwiedzają szkołę i poznają nauczycieli. 20.08. jest rozpoczęcie roku szkolnego, czyli normalne lekcje.  Moja Host Rodzina zapewni mi wszystkie szkolne przybory i nawet będę od nich dostawała śniadanie do szkoły codziennie rano :) Moja Host Mama napisała też, że do szkoły będę dojeżdżać żółtym szkolnym autobusem, ale pierwszego dnia mój Host Tata mnie zawiezie, żebym się nie zgubiła. 

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Zachód słońca w Dubrowniku
Kościół na małej wysepce koło Kotoru
Widok z balkonu w Herceg Novi
Góry w Czarnogórze
Taras widokowy
Budapeszt nocą

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Lista przedmiotów, które mogę wybrać

Kalendarz Maumee High School 2015/2016
Maumee High School's Fight Song 
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Do wyjazdu został mi lekko ponad tydzień, więc ostatnie chwile w domu mam zamiar wykorzystać na spotkania ze znajomymi, pakowanie i wesele mojego wujka :)