piątek, 17 lipca 2015

Nikt nie mówił, że będzie łatwo

To, że o wymianie dowiedziałam się dosyć późno miało swoje plusy i minusy. Z jednej strony pierwszy semestr przeżyłam "normalnie", bez problemów typowych dla wymieńców, ale z drugiej strony musiałam wypełnić aplikację w 5 DNI! 
Zaczęło się oczywiście od tego, że musiałam iść do wychowawczyni. I tu pojawił się problem, bo skoro jej powiem to ona na pewno powie o tym na forum klasowym, a nie chciałam, żeby moi przyjaciele dowiedzieli się przez przypadek. Dlatego cały poniedziałek spędziłam na rozmowach z moimi znajomymi i odpowiadaniu na pytania, na które sama nie znałam jeszcze odpowiedzi. Gdzie dokładnie jedziesz? Kiedy wylatujesz? Kiedy poznasz rodzinę? Kto będzie u Ciebie mieszkał? Wszystkim ze spokojem odpowiadałam, że w swoim czasie się dowiem, ale nagle sama zaczęłam się tym denerwować...
W końcu we wtorkowy poranek przyszedł czas na rozmowę z moją wychowawczynią. Już wyobrażałam sobie jak zacznie mi mówić o maturze, studiach i przyszłości. Ale spotkało mnie miłe zaskoczenie. Zamiast wywodów o niebezpieczeństwie czy stracie roku usłyszałam: "Nie mów mi więcej, bo coraz bardziej zazdroszczę". Po kilku minutach przyjemniej rozmowy z optymistycznym nastawieniem poszłam na resztę lekcji. Po szkole szybko do domu, bo musiałam wypełniać niekończące się rubryczki z pytaniami o podstawowe dane, jak i religię, dietę czy zainteresowania. Aplikacje dla Rotary musi być wypełniana po angielsku bez względu na to, gdzie się chce jechać. Ale język nie był problemem. Mój tata pojechał po zaświadczenie do dentysty, a ja drukowałam kolejne strony. Na szczęście po telefonie do Pana Radosława okazało się, że skoro moja mama jest lekarzem to może wypełnić strony medyczne i nie muszę iść do lekarza rodzinnego. Następnego dnia udałam się do szkolnego sekretariatu po kopię świadectwa i wypełnienie rubryczek o szkole oraz odebrałam referencję od mojej wychowawczyni. W domu wypełniałam ostatnie strony, razem z rodzicami podpisywałam regulamin i robiłam zdjęcia domu. Ta łatwiejsza strona była za nami. Następnie moi rodzice musieli napisać list, w którym odpowiadali na pytania typu: "Dlaczego uważasz, że Twoje dziecko powinno jechać na wymianę?" lub "Dlaczego jesteś dumny/a ze swojego dziecka?". Ja niestety też musiałam napisać list. Odpowiadanie na pytania dotyczące moich zainteresowań lub osiągnięć nie należy do moich ulubionych czynności, ale jakoś przebrnęłam. Szybkie załatwienie tłumacza (świadectwa i listy moich rodziców, którzy słabo znają angielski) i po ciężkich bojach udało się wypełnić wszystkie dokumenty. Tak przynajmniej myślałam.
Jednak jak dzisiaj patrzę na moją teczkę z wszystkimi dokumentami (ponad 100 stron) nie jestem w sanie stwierdzić kiedy to wszystko wypełniłam. Oprócz standardowej aplikacji, dosżło jeszcze między innymi potwierdzenie umiejętności porozumiewania się w języku angielskim podpisane przez nauczyciela, dokumenty wizowe, dokumenty, które przysłali z USA, dokumenty potwierdzające otrzymanie dokumentów z USA, elektroniczny bilet lotniczy czy wszelkiego rodzaju informatory (o wycieczkach czy wskazówkach co zabrać). 

Pomijając tą stratę papieru to naprawdę wiele rubryczek trzeba wypełnić, żeby wyjechać na wymianę, ale czego się nie robi, żeby spełniać marzenia!

2 komentarze:

  1. Dobrze, że ci tak łatwo poszło. Jeszcze brakowałoby żebyś musiała biegać i stać w kolejkach do lekarza czy tłumacza...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poszło łatwo patrząc z perspektywy czasu, ale wtedy było dosyć stresujące.

      Usuń