Wczoraj minął dokładnie tydzień odkąd jestem na wymianie w Ohio. Dzieje się naprawdę dużo i nie ma za bardzo czasu na pisanie postów. W przyszłych postach postaram się jak najszybciej opisać szkołę i pierwsze wrażenia z USA.
Teraz chciałabym jednak przejść do IB Orientation.
Rotary Inbount Orientation to trzydniowy obóz dla wszystkich wymieńców z danego dystryktu (w moim przypadku D-6600). Mój obóz miał miejsce w zeszły weekend (21.-23.08.) w Mohican Wilderness.
W piątek mój host dad odebrał mnie ze szkoły i szybko pojechaliśmy do domu się przebrać (tego dnia miałam Picture Day, więc mój strój nie nadawał się na obóz w lesie) i zabrać wszystkie potrzebne rzeczy (m.in. śpiwór, karimatę, latarkę czy moją małą walizkę). W drodze okazało się, że zapomnieliśmy zabrać małego krzesełka do siedzenia przy ognisku (na szczęście na miejscu okazało się, że mają zapasowe). Czekała nas ponad dwugodzinna jazda samochodem, ale najpierw musieliśmy jechać do Bowling Green, żeby odebrać Ophelie (dziewczyna z Belgii), więc wstąpiliśmy jeszcze do Sturbucksa (pierwszy raz odkąd jestem w USA). W samochodzie obie z Ophelie zasnęłyśmy (chyba nadal nie przyzwyczaiłyśmy się do nowej strefy czasowej.
Gdy dojechałyśmy na miejsce wszyscy byli już przy stanowiskach do strzelania z łuków, więc także szybko się tam udałyśmy. Pierwszy raz w życiu trzymałam w ręce łuk, więc jak się domyślacie nie szło mi zbyt dobrze (z około 10 oddanych strzałów żadna strzała nie dotknęła celu).
Następnie udaliśmy się do naszego domku nad jeziorem. Zaczęliśmy się rozpakowywać, pożegnałam się z moim host tatą i zaczęliśmy częstować się przywiezionym jedzeniem. Ja miałam Ptasie Mleczko, Ophelie miała belgijskie czekoladki, Eda z Turcji miała turecką chałwę, a Rotarianie przywieźli tonę popcornu, ciasteczek i innych słodyczy. Wszyscy wymieńcy zaczęli też wymieniać się wizytówkami i pinsami. Od Rotarian dostaliśmy dwie przypinki, torbę i koszulkę z mapą dystryktu.
Moja marynarka wygląda już coraz lepiej :) Po poznaniu wszystkich wymieńców i Rotarian mieliśmy konkurs. Każdy ze swojego kraju przywiózł monety i znaczki. Trzeba było powiedzieć z jakiego są kraju i jaką mają wartość (zajęłam trzecie miejsce).
Później mieliśmy obiad w postaci grilla. Usiedliśmy wszyscy przy ognisku i każdy miał opowiedzieć dlaczego pojechał na wymianę i jak się do tego przygotował. Później był konkurs kto najdłużej był w podróży (Koki wygrał - 48 godzin) i kto miał najbardziej zwariowaną przygodę związaną z podróżą. W tej kategorii była duża konkurencja - ja (miałam zły bilet i ostatecznie zamiast do Amsterdamu leciałam do Paryża), Eda (pasażer przed nią wymiotował podczas lądowania), Andrea (na lotnisku w Meksyku okazało się, że musi zabrać akt urodzenia, więc musiała wracać do domu i zdążyła na ostatnią chwilę). Ostatecznie jednak wygrała Annie, która miała wypadek samochodowy w drodze na lotnisko (na szczęście nikomu nic się nie stało, ale nie miała czasu, żeby kupić czekoladki belgijskie).
Następnie pokrótce omówiliśmy regulamin i nadszedł czas na prawdziwe amerykańskie pianki z czekoladą i ciasteczkami (nie wiem gdzie zmieściliśmy to całe jedzenie).
Następnego dnia rano zjedliśmy prawdziwe amerykańskie śniadanie w postaci pancakesów z syropem (homemade jednego z Rotarian). Następnie udaliśmy się na Project Adventure, czyli zabawy i gry integracyjne.
Później mieliśmy jeszcze trochę szkolenia - głównie o wycieczkach fakultatywnych i ubezpieczeniu. Zjedliśmy lunch (jedzenia z Subwaya na wynos) i wybraliśmy się na spływ kajakowy (lekko ponad 5 mil).
Po powrocie udaliśmy się na Crafts, gdzie robiliśmy zawieszki do kluczy (ja moją umieściłam na marynarce). Następnie mieliśmy trochę czasu wolnego, więc wszyscy poszliśmy wziąć prysznic, żeby później zrobić kilka selfie i zdjęć w naszych cudownych rotariańskich marynarkach.
Od lewej: ja, Beatriz, Ophelie, Anne, Andrea i Julius |
Wieczorem mieliśmy godzinną przejażdżkę na sianie, czy tzw. hayride.
W niedzielę zaraz po śniadanie (jajecznica i bekon) poszliśmy postrzelać (tak, z prawdziwej broni!).
Był to mój pierwszy raz, więc tak jak w przypadku łucznictwa - nie udało mi się trafić do celu nawet raz.
To była już ostatnia atrakcja naszego obozu. Około 13.00 przyjechał Joe (z mojego klubu Rotary Club of Toledo) i zabrał mnie i Ophelie do domu. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze na lunch do jak to określił Joe "zdrowego fast-foodu".
Sam obóz był wspaniały i cieszę się, że mogłam poznać tylu cudownych ludzi z całego świata.
Następne rotariańskie spotkanie mamy zaplanowane na drugi weekend października - tym razem w Bowling Green, więc jedyne 20 min od mojego domu.
PS Jeśli chcecie zobaczyć więcej zdjęć to zapraszam na mojego tumblra.
Wszystkie osoby które były na tym obozie są w Ohio?
OdpowiedzUsuńTak :) Ale niestety każdy w innym mieście. W Ohio jest kilka dystryktów - mój to D-6600.
UsuńTwój blog jest świetny! :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję :D
UsuńZaprzyjaźniłaś się z kimś?
OdpowiedzUsuńJeszcze za nim przyjechałam do USA dzięki Facebookowi poznałam kilka osób. Najczęściej pisałam z Beatriz z Brazylii i na Orientation też najbardziej się z nią trzymałam, ale cała czternastka jest świetna :D
UsuńCzy któraś z tych osób chodzi z tobą do szkoły?
OdpowiedzUsuńNiestety nie. Każdy z nas mieszka w innym mieście. W mojej szkole jestem jedynym wymieńcem.
UsuńBędziesz pisać GED?
OdpowiedzUsuńJeszcze nie wiem. Bardzo bym chciała, ale to nie zależy ode mnie. Moja szkolna Counselerka powiedziała, że mam się do niej zgłosić jak już będę miała 18 lat, czyli po 24 listopada.
Usuń